sobota, 13 sierpnia 2016

wywiad z Rafałem


TEATR MONTOWNIA CAŁY CZAS W RUCHU
Teatr Montownia jest doskonale znany widzom Chorzowskiego Teatru Ogrodowego. W piątek (12 sierpnia) będziemy mogli ich zobaczyć po raz kolejny – tym razem w spektaklu „Trzej Muszkieterowie”. O tym przedstawieniu, ale też o ekstremalnych podróżach, wyrozumiałych żonach i teatralnych inspiracjach rozmawialiśmy z Rafałem Rutkowskim.

Sztajgerowy Cajtung: To już kolejny występ Montowni na ChTO. Czy wiele jest takich miejsc, do których wracacie cyklicznie?
Rafał Rutkowski: W Polsce jest takich miejsc kilka. Jesteśmy stałymi bywalcami nie tylko ChTO, ale też Letniego Ogrodu Teatralnego. Na schodach Górnośląskiego Centrum Kultury graliśmy nasze pierwsze przedstawienia. W Chorzowie i w Katowicach jesteśmy bardzo, bardzo często. Do tego dochodzi jeszcze Gliwickie Lato Teatralne. Mamy sentyment do Śląska, wracamy tu chętnie i z uśmiechem na ustach.

Sz. C.: Bardzo nas to cieszy. Lubicie podróżować, czy jest to raczej obowiązek zawodowy?
R. R.: Jak jest przesyt podróżami to wiadomo, że jest kłopot. Osobiście bardzo lubię podróżować i gdybym tego nie lubił, to pewnie nie uprawiałbym fachu aktorskiego. Teatr Montownia ma w swojej filozofii przemieszczanie się, z założenia nie jest stacjonarny.

Sz. C.: Jaka była Wasza najbardziej ekstremalna artystyczna wyprawa?
R. R.: Było ich kilka. Interesujące były nasze podróże do Chin czy na Syberię, tam występowaliśmy w Omsku. Warto wspomnieć też nasze występy w kopalni Guido 350 metrów pod ziemią, byliśmy tam wielokrotnie. Ekstremalne są na pewno nasze występy plenerowe. Na przykład na przedstawienie, które zrobiliśmy z Piotrkiem Cieplakiem w Warszawie na Agrykoli, przyszło około 3000 osób. A na Dworcu Centralnym w Warszawie w drugi dzień świąt dwukrotnie graliśmy z muzyką na żywo naszą autorską szopkę.

Sz. C.: A co na to żony, że w drugi dzień świąt opuszczacie domowe pielesze i idziecie grać na Dworcu Centralnym?
R. R.: Żony są chyba przez to naszymi żonami, że to akceptują. Gdyby nie akceptowały, nie mogłyby być z aktorami. Dwóch z nas ma żony aktorki, więc one najlepiej to rozumieją. Moja żona jest entuzjastką teatru, pracuje też przy Teatrze Montownia w dziale produkcji, jest od tych wszystkich papierowych spraw, więc też akceptuje ten mój nieco marynarski tryb życia.

Sz. C.: W ramach marynarskiego trybu życia 12 sierpnia w Sztygarce zaprezentujecie Trzech Muszkieterów, czyli jeden z efektów szeroko zakrojonego planu przeniesienia na scenę lektur… Jaki jest klucz doboru książek, które przedstawiacie na scenie?
R.R.: Zaczęło się właśnie od Trzech Muszkieterów, bo reżyser, Giovanny Castellanos, stwierdził, że my, Teatr Montownia, jesteśmy jak muszkieterowie i to był jego pomysł. W finale tego przedstawienia sugerujemy, że pokażemy coś następnego, że będzie ciąg dalszy. W sumie to był żart, ale przetworzył się on w kolejne przedstawienie, Quo vadis w mojej adaptacji i reżyserii. Szalony pomysł: w cztery osoby pokazać starożytny Rzym i te wszystkie przygody. Myśleliśmy o tryptyku, więc potem powstała Calineczka dla dorosłych i ona jest zamknięciem tego cyklu. Wybieraliśmy po prostu znane pozycje, które można w jakiś ciekawy sposób przedstawić. Może będzie jeszcze czwarta część, ale na razie nie mamy pomysłu.

Sz. C.: Jeżeli jesteście jak muszkieterowie, to który z Was ma najwięcej cech muszkietera?
R. R.: Poniekąd każdy z nas ma ich trochę, bo filozofia muszkieterów to jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Przez prawie 20 lat działalności tak to w naszym teatrze działa. Wszyscy jesteśmy odważni, lubimy odrobinę ryzyka, mamy poczucie humoru. Nie wiem, jak z jazdą konną, bo ja na przykład nie jeżdżę (śmiech). Szermierki uczyliśmy się w Akademii Teatralnej, bo w wielu dramatach, zwłaszcza szekspirowskich, są pojedynki.

Sz. C.: Adaptacje literackie wystawiacie przy współpracy z innymi teatrami. Skąd taki pomysł?
R. R.: Teatr Papahema, z którym gramy Calineczkę…, odkryliśmy przypadkowo. Dwa lata temu ogłosiliśmy konkurs, w ramach którego chcieliśmy wspierać niezależne grupy teatralne, merytorycznie i finansowo. Trzy zespoły przeszły wstępne eliminacje, powstały więc trzy premiery. Idąc za ciosem, Teatr Papahema zaproponował, by zrobić coś wspólnie. Od słowa do słowa pomyśleliśmy, że z lalkarzami Calineczka… mogłaby fajnie wyjść. Takie połączenie dwóch światów, młodości i doświadczenia. Oni mają teraz fantastyczny czas i na pewno jeszcze coś zrobimy wspólnie. My, jako ci starsi, czerpiemy energię z tych młodszych, a oni się mogą od nas czegoś nauczyć. To są bardzo teatralni ludzie z wyobraźnią, mają podobną filozofię teatru, małymi środkami chcą osiągnąć duży efekt, lubią znak teatralny, formę. Dobrze nam się współpracuje. Papahema to trochę jak Montownia sprzed dwudziestu lat.

Sz. C.: Jakie są, poza literackimi, inspiracje Teatru Montownia? Skąd bierzecie pomysły?
R. R.: One się trochę biorą z rozmów, z naszego widzenia świata. Nadal jesteśmy ludźmi, którzy nie boją się ryzyka. Lubimy pewien rodzaj „funu” w teatrze, szukamy zabawy. Robimy to, żeby uprawiać ten fach i nie zwariować. Inspirują nas też reżyserzy, którzy z nami pracują, którzy wnoszą do naszego świata coś innego, rozbijają go, a także miejsca, w których gramy. Występujemy w wielu teatrach, a w każdym są inni ludzie, inna atmosfera. Cały czas jesteśmy w ruchu.

Sz. C.: Wracając do Muszkieterów: jest to spektakl trudny do zagrania. Co w nim było dla Was największym wyzwaniem?
R. R.: Nasi Muszkieterowie momentami przypominają komedię dell’arte: ona wymaga precyzji, skupienia, koncentracji. Nie mamy szpad, pojedynkujemy się „w powietrzu”, musimy dopasować się do dźwięku, zgrać z akustykiem. Nie można w tym spektaklu za bardzo improwizować. Utrzymanie dyscypliny, formy tej opowieści, jest rzeczywiście najtrudniejsze. Ona musi mieć swoje tempo, dynamikę, ale to jest kwestia prób, wyćwiczenia. Lubimy to przedstawienie, bo jest bardzo odświeżające.

Sz. C.: A co w tym spektaklu najbardziej Was bawi?
R. R.: Największą frajdę sprawiało nam odkrywanie, wymyślanie tych światów, postaci, które są kompletnie pokręcone, trochę jak z kreskówki. Składanie tego i wymyślanie żartów, poszczególnych numerów, konfrontacja tego z reżyserem, który jest z Kolumbii i patrzy zupełnie z innej perspektywy, stylistyki, innej tradycji teatru. To wszystko było dla nas bardzo zabawne. Tam jest wiele patentów, żartów, które do dziś nas bawią.

Sz. C.: Czyli podsumowując, warto obejrzeć Muszkieterów, bo jest tam dużo humoru, dużo dobrej gry aktorskiej, dużo niespodzianek. Dodałby Pan coś jeszcze?
R. R.: Myślę, że jest to w dobrym znaczeniu tego słowa rozrywka teatralna na, mam nadzieję, wysokim poziomie, gdzie piątka aktorów prawie bez rekwizytów buduje i pokazuje świat. Każdy mniej więcej zna historię muszkieterów. My staramy się ją pokazać w pięć osób i dysponujemy tylko szafą. Są pojedynki, morderstwa, intrygi, jest Londyn, Paryż. Jest to przedstawienie dla każdego, na tyle dynamiczne, że może być alternatywą dla telewizji. Można przyjść z sześcioletnim dzieckiem i z sześćsetletnią babcią, uśmiechnąć się i rozerwać. Polecam gorąco.
rozmawiała Magdalena Kulus

Teatr Montownia to jedna z pierwszych niezależnych grup teatralnych w Polsce. Założyli ją w 1996 r. trzej absolwenci ówczesnej warszawskiej PWST: Adam Krawczuk, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki. Później dołączył do nich Marcin Perchuć, również absolwent PWST. Krytycy zgodnie twierdzą, że Montownia jest jedną z ważniejszych grup, jakie pojawiły się na polskim rynku teatralnym. Montownia konsekwentnie definiuje własny model teatru – niezależnego, wolnego od biurokracji, otwartego na nietuzinkowe pomysły i gotowego wspierać innych twórców. Montownia jest teatrem, który nie posiada własnej sceny, obecnie gra gościnnie m.in. w Och-teatrze, Teatrze Polonia oraz w Studio Buffo. (źródło: www.teatrmontownia.pl)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz