piątek, 21 lipca 2017

wywiad z Piotrem Machalicą

Mój ukochany Młynarski
rozmowa z Piotrem Machalicą

Sztajgerowy Cajtung: Nie: kiedy, nie: dlaczego, ale JAK mierzył się Pan z twórczością Wojciecha Młynarskiego, podchodząc do układania recitalu.

Piotr Machalica: Twórczość Wojciecha Młynarskiego towarzyszy mi od dzieciństwa, jest częścią mojego życia. Jedyne, z czym musiałem się mierzyć to znalezienie czasu oraz wybór utworów do koncertu (śmiech). Przed wyzwaniem stanęli też muzycy, Krzysztof Niedźwiecki, Paweł Surman i Michał Walczak, który jest również autorem aranżacji do tego koncertu. To było wiele miesięcy pracy i poszukiwań takich form muzycznych, z których dziś jesteśmy zadowoleni. Jak się okazało, docenia je również publiczność.

Sz. C.: Mówił Pan w jednym z wywiadów, że ten recital powinien się nazywać Mój ukochany Młynarski. Bazuje to na wspólnocie myśli i poglądów, na podejściu do piosenkowego tworzywa, a może jeszcze na czymś innym?

P. M.: Mój ukochany Młynarski, bo jest to twórca, poeta, bard, którego kocham. Tak po prostu. Znałem jego twórczość i to zaważyło na tym, że podjąłem się zaśpiewania piosenek, które są częścią mojego życia. Pyta pani o wspólnotę myśli, poglądów, podejście do piosenki. Prawda jest taka, że nie da się tego rozróżnić. Wojciech Młynarski był absolutnym mistrzem, pod każdym względem.

Sz. C.: Jakie było największe odkrycie albo zaskoczenie przy układaniu piosenek w recitalu?

P. M.: Wszystkie te piosenki znałem, więc jako takich zaskoczeń nie było. Raczej powiedziałbym tu o doświadczeniu, którym jest dokonanie wyboru repertuaru spośród dwóch tysięcy utworów, które Wojtek napisał, a ja znam i są mi bliskie. Nie chciałem, aby ten koncert składał się wyłącznie z przebojów, których Wojtek miał niezliczoną ilość, ale również z piosenek mniej znanych.

Sz. C.: Mój ulubiony Młynarski to recital bardzo młody, chociaż od dwóch lat przymierzał się Pan do jego stworzenia. Jak ewoluował ten program?

P. M.: Po prostu pracowaliśmy, szukaliśmy utworów. Wybieraliśmy, dokładaliśmy, skreślaliśmy. Początkowo wydawało mi się, że tych dwadzieścia piosenek, które wybiorę do koncertu powinno mieć jakąś wspólną myśl, temat przewodni. Szybko doszedłem do wniosku, że wcale tak nie jest, dlatego, że każda jego piosenka jest osobną opowieścią i wszystkie dotykają tego samego: życia. Przymierzaliśmy się do tego programu od dawna, to prawda. Wcześniej nie miałem odwagi. Ale dwa lata temu zaczęliśmy na ten temat rozmawiać coraz częściej z muzykami. Intensywne próby rozpoczęliśmy jesienią 2016 roku.


Sz. C.: W szkole aktorskiej lubił Pan najbardziej piosenkę, wolał granie w zespole bigbitowym niż aktorstwo? Pana płyty i recitale nie są przecież tylko realizacją marzenia o śpiewaniu…

P. M.: Zarówno w szkole, jak i po jej ukończeniu, robiłem wszystko, ponieważ to, co pani wymieniła zamyka się w tym zawodzie. Można śpiewać, grać, występować na estradzie. Lubiłem i lubię każde z tych zajęć. Fajnie jest, i myślę, że jest to szczęście wielu ludzi, którzy się zdecydowali ten zawód uprawiać, że mogą dotknąć wszystkich z nurtów tego zawodu.


Sz. C.: Istnieje takie przekonanie, że poetów piosenki: Koftę, Osiecką, Przyborę, mogą śpiewać właściwie wszyscy. Przed Młynarskim czuje się pewien strach. Jakie pułapki wykonawca-autor pozostawia aktorowi?

P. M.: Żadnych. To jest problem wykonawcy, na którą piosenkę się zdecyduje i czy będzie skupiać się na myśleniu o tym, że mierzy się z czymś, co Wojtek napisał sam dla siebie, by osobiście później wykonać. Myślę, że to właśnie może onieśmielać. Jeśli się o tym nie myśli, tylko przepuszcza przez swoją wrażliwość, przez swój sposób patrzenia na świat, to można te utwory śpiewać.

Sz. C.: Co daje nam Młynarski czytany dzisiaj? Zaznaczam „czytany”, bo przecież w wypadku Młynarskiego teksty bronią się równie dobrze bez muzyki…

P. M.: Każdy z nas sam musi odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Sz. C.: Bardziej inspiruje Pana melancholia czy satyra?

P. M.: Inspiruje mnie mądrość Wojciecha Młynarskiego i mądrość jego tekstów. A w tym jest wszystko: i satyra, i melancholia, i dystans. Wszystko.

Sz. C.: W Chorzowskim Teatrze Ogrodowym recital będzie miał tytuł, zaproponowany przez Pana, Mój ulubiony Młynarski na dwie gitary, trąbkę i akordeonik. To spektakl kameralny, spotkanie z każdym widzem z osobna?

P. M.: Graliśmy ten koncert i bardzo kameralnie, i dla ponad pięciuset osób w OCH-Teatrze, czy dla prawie siedmiuset ostatnio pod Arsenałem we Wrocławiu. Zapewne nie do wszystkich trafiam, ale każdy koncert to spotkanie z każdym widzem z osobna, mam przynajmniej taką nadzieję.

Sz. C.: Nie jest Pan piosenkarzem, a opowiadaczem historii.

P. M.: Zawsze wybierałem wyłącznie piosenki z dobrym tekstem. Każdy z utworów, które śpiewam jest opowieścią.

rozmawiała Izabela Mikrut

tekst opublikowany w „Sztajgerowym Cajtungu”, gazecie festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz