środa, 9 sierpnia 2017

rozmowa z Krzysztofem Wnukiem

W „święty poniedziałek”, czyli dzień, w którym aktorzy zakopiańskiego Teatru Witkacego mają zwykle czas na odpoczynek i regenerację, tuż przed wizytą na ChTO, udało nam się telefonicznie porozmawiać z Dorotą Ficoń i Krzysztofem Wnukiem, o demonizmie Zakopanego, jego wpływie na życie i artyzm.
Tam gdzie kończą się tory
Sztajgerowy Cajtung: Zakopane to „pępek świata”, „wyrostek robaczkowy polskiego organizmu. Tak pisał Witkacy w 1919 roku w „Echu Tatrzańskim” Na czym polega demonizm tego miejsca?
Krzysztof Wnuk: Demonizm Zakopanego to specyfika tego miejsca, która wymaga od artysty demonicznej wręcz siły. W Zakopanem trzeba walczyć o siebie, o sztukę, o to, żeby nie osiąść tutaj, nie wpaść do metafizycznej dziury i nie zatracić się w samozadowoleniu, samozachwycie bycia artystą.
Sz. C.: Tymczasem Pan jest aktorem Witkacego od 1998 roku. Dlaczego akurat to miejsce, tak „niebezpieczne”?
K. W.: Bo to fantastyczne miejsce dla artysty, gdzie można się rozwijać, wielorako i wielokierunkowo. W Teatrze Witkacego jest szczególna atmosfera Sztuki, sposób jej tworzenia. Nie bardzo oglądamy się na obowiązujące „trendy”. Na warsztat trafiają tematy, które nas interesują, bolą czy intrygują. Gramy i tworzymy z pasją. Bo naprawdę trzeba mieć pasję, żeby przyjechać do tego miejsca, gdzie kończą się tory (śmiech), gdzie wszystko jest zupełnie inne.
Sz. C.: Jest Pan też aktorem filmowym. Ucieka Pan czasami z tej „ślepej kiszki”?
K. W.: Nie mówiłbym o ucieczce. To raczej okazja doświadczania innych miejsc i spotkania z innymi ludźmi. Ale zawsze z wielką radością wracam do, jak pisał Witkacy, „wyrostka robaczkowego kiszki ślepej, jakim jest Zakopane”. 19 lat na scenie Teatru Witkacego zobowiązuje i o czymś świadczy. Zadomowiłem się tu. To moje miejsce.
Sz. C.: W jednym z wywiadów wspominał Pan, że w zasadzie to nawet nie miejsce, nie budynek, ale ludzie i atmosfera są najważniejsi.
K. W.: To prawda. Ludzie są najważniejsi. Bo to oni tworzą atmosferę. Przyjeżdżają do nas ludzie z różnych części Polski. Nasz teatr jeździ po kraju i to, co jest niezwykłe, spotykamy często „naszych” widzów w innych miastach. Teatr tworzą ludzie, dlatego tak chętnie wyjeżdżamy: dla ludzi. Teatr jest spotkaniem dwóch stron. Aktora i Widza. Jeśli chcą się spotkać, to zawsze będzie to spotkanie udane. Nie trzeba wielkiej sceny, żeby sztuki doświadczać i czerpać z niej przyjemność.
Sz. C.: Jest Pan z Krakowa, mieszka w Zakopanem, jestem ciekawa, czy ma Pan jakieś malutkie powiązania ze Śląskiem (śmiech)?
K. W.: Oj i to całkiem spore. Po pierwsze mam na Śląsku rodzinę. W dzieciństwie często jeździliśmy odwiedzać dziadków w Katowicach. W katowickiej szkole aktorskiej Art Play Doroty Pomykały i Danuty Owczarek miałem przyjemność reżyserować trzy spektakle dyplomowe. Z Witkacym natomiast byliśmy w Tychach, Zabrzu. Graliśmy też całkiem sporo przedstawień na Gliwickich Spotkaniach Teatralnych. Na Gliwice czekaliśmy zawsze z tęsknotą. Przyjeżdżaliśmy tam na wiosnę, kiedy tu, w Zakopanem, często jeszcze padał śnieg i było zimno. Gliwice kojarzą mi się z ciepłem, miejscem, gdzie można odtajać (śmiech). Teraz mamy okazję odwiedzić Chorzów i pokazać chorzowskiej publiczności, czym jest demonizm zakopiański. Cóż, wygląda, że Śląsk nie jest dla mnie terra incognita…
Sz. C.: Właśnie, dlaczego akurat ten spektakl na Śląsku?
K. W.: To promocja Witkacego, któremu to się po prostu należy. To spektakl o specyfice tego miejsca, na końcu Polski. Pokazuje, jak się w Zakopanem żyje, z jakimi przeciwnościami człowiek się tam zmaga, osobiście i artystycznie. Niech wszyscy wiedzą jak niebezpiecznym miastem jest Zakopane!!!

rozmawiała Marta Witek

tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz