sobota, 23 lipca 2016

Rozmowa z Iwoną Woźniak

Teatralna rodzina
rozmowa z Iwoną Woźniak

Sztajgerowy Cajtung: Pracuje Pani głównie z amatorskimi teatrami i odnosi się Pani do tych zespołów z ogromnym szacunkiem. Chciałabym zapytać, jak w takim przypadku wygląda praca reżysera: czy odpowiedzialność za to, co dzieje się na scenie jest większa, czy może na amatorów patrzy się z większą pobłażliwością?
Iwona Woźniak: Wychodzę z założenia, że teatr jest jeden, nie ma znaczenia, czy występują w nim amatorzy, czy zawodowcy. Jeśli podchodzimy do ich pracy poważnie, to stosujemy tylko trochę inne metody i trochę inne środki. To zrozumiałe. Aktor-amator nie posiada aż tak bogatego zestawu umiejętności jak aktor zawodowy, ale posiada swoje naturalne cechy, które, umiejętnie wykorzystane, podparte wiedzą, dlaczego to robi, w jakim celu wszystko się dzieje, dają dobry punkt wyjścia. O tym zawsze rozmawiamy z grupami. Uważam, że przynosi to cudowne efekty, cudowne, bo zazwyczaj udaje nam się stworzyć fajny zespół, taką dużą teatralną rodzinę. Sz. C. A na ile, jeśli w ogóle, pozwala Pani aktorom na improwizacje w spektaklu? Czy to jest możliwe przy takim trybie pracy? I. W.: W samym spektaklu nie. Oczywiście, proces twórczy, przygotowanie do prób, to szukanie środków, sprawdzanie, na ile aktorzy chcą, mogą i potrafią coś zrobić. Tu element improwizacji jest wykorzystywany zawsze, jako metoda pracy. Natomiast sam spektakl od początku do końca jest już wyreżyserowany, nie tylko przeze mnie, ale i przez zespół, ponieważ, powtarzam, zawsze jest to praca zespołowa.

Sz. C.: A czy przy przygotowywaniu Kopidoła lub Starego klamora w dziadkowym szranku coś Panią zaskoczyło ze strony aktorów?
I. W.: Tak, oczywiście. Z Teatrem Naumiony pracuję prawie od siedmiu lat, więc grupę znam, wiem, kogo mam w zespole. Teatr Reduta Śląska był dla mnie zupełnie nowym projektem, pracowałam z nimi dwa i pół miesiąca i czas nas gonił. Ale, na przykład, zaskoczył mnie główny bohater, który zagrał w Reducie: świetny chłopak, z wielkimi możliwościami aktorskimi. Myślę, że w wielu spektaklach z powodzeniem mógłby zagrać. Pewnie, zawsze są zaskoczenia. W Teatrze Naumiony mamy takich aktorów, którzy zawsze dodają coś od siebie. Nie zawsze jestem przychylna improwizacjom, ale aktorzy zawsze coś wymyślają. Przez to też czuję, że to jest w nich, że jest od nich. Że jest prawda, a przecież o to nam chodzi.

Sz. C.: Jak wygląda kwestia proporcji między prawdą a opowieścią teatralną? Musi Pani czasami z czegoś zrezygnować, bo tak nie było, albo czuje się Pani zobowiązana do czegoś, bo tak się robiło? Jak znaleźć równowagę między prawdą sceniczną a rzeczywistością?
I. W.: Prawda sceniczna zawsze mnie bardzo interesuje, dlatego też dotykamy takich a nie innych tematów. Myślę, że szczególnie teatry amatorskie powinny szukać swojego języka i swoich tematów do rozmów. Teatr amatorski istnieje po coś innego niż teatr zawodowy. Tu wyszukanie i zrozumienie, o czym chcemy z widzem rozmawiać, jaką prawdę chcemy mu przekazać, jest bardzo istotne. Dlatego też do prawie wszystkich spektakli, w 95 procentach, teksty pisane są dla aktorów. Powstaje scenariusz na podstawie tematu, który sobie wybieramy. I tak w wypadku Kopidoła jest to historia grabarza z Ornontowic, który żył naprawdę, w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych XX wieku. I na podstawie legend o tej postaci oraz obrzędów pogrzebowych na Górnym Śląsku stworzyliśmy spektakl.
Szukamy tematów lokalnych, ale też głębi czy prawdy. To się zawsze zderza z widownią. Dla nas to ogromna radość, że możemy się tym dzielić, gramy przy pełnych salach od sześciu lat, to wywołuje zawsze świetne, żywe rozmowy po spektaklu. Przeważnie nikt nie wychodzi, więc mamy taką ciekawą biesiadę teatralną, która trwa jeszcze długo po spektaklu... Właściwie po każdym spektaklu.

Sz. C.: Długo nie było miejsca na Śląsk w teatrze, ale ten temat to też pułapki i wyzwania...
I. W.: Dla mnie poszukiwanie tożsamości śląskiej jest bardzo istotne, z osobistego punktu widzenia, ale nie tylko. Jestem Ślązaczką z pochodzenia, z urodzenia, ale i z dziada pradziada i dla mnie szukanie prawdy, tożsamości, kultury jest niezwykle ważne. Te tematy są trudne, bo możemy popaść w cepelię i zacząć o nich opowiadać językiem, który już trąci myszką, jest niejasny czy nie- prawdziwy. Póki co, dwa różne teatry, a mówimy tutaj o spektaklach, które będą na ChTO, pokazują różne podejście do śląskości. Jeden odkrywa obrzędowość, wchodzi w coś, czego już nie ma. Pokazuje trochę edukacyjnie motywy kiedyś bardzo istotne i coś, co dawniej bardzo nas dotykało, czyli moment śmierci ważnego członka rodziny. Przez pokazanie pewnych symboli, przez obrzędy, pieśni pogrzebowe, udało nam się, jak wynika z rozmów z widownią, dotknąć pewnej prawdy. Ten spektakl porusza. Spotykamy ludzi, którzy przychodzą i odkrywają siebie w tym wszystkim, opowiadają o swoich przeżyciach związanych z tym tematem. A druga rzecz, na drugim biegunie... Z Teatrem Reduta udało się opowiedzieć o czymś, co wydaje mi się również bardzo ważne: o poszukiwaniu tożsamości śląskiej przez młodych ludzi. Co dzisiaj znaczy: godać po śląsku, czy to dla mnie ważne, czy nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Jak ważne albo nieważne jest szukanie swoich korzeni. Tu udało mi się zrobić coś, co może być szerzej pojmowane: w każdym miejscu każdy z nas prędzej czy później zaczyna szukać swojego miejsca na ziemi, zadaje sobie pytanie o to, skąd jest. To trudne pytanie. My zawsze wychodzimy od tematu, zastanawiając się, jak pokażemy Śląsk. Pytamy siebie samych, po co poruszamy pewien temat, czemu on ma posłużyć i czemu dla grupy, z którą pracuję, jest ważny. Czy aktorzy się z tym identyfikują, czy chcą. To bardzo długi proces szukania tematu, zbierania materiałów... W wypadku Teatru Naumiony to trwa z reguły około 1,5 roku. Polega na rozmowach z najstarszymi mieszkańcami, są też kontakty z Uniwersytetem Śląskim, podpytywanie etnografów i etnologów, czy idziemy w dobrym kierunku. Dopiero potem przechodzimy w sferę teatru, czyli nadawania temu formy i pomysłu, w wypadku Kopidoła też budowania lalki teatralnej. A później już przechodzimy do prób czytanych, scenicznych i dociera- my do momentu premiery. Z Teatrem Reduta też próbowaliśmy sprawdzić, co ich interesuje, choć było mało czasu. Z mojej strony to był trochę narzucony temat Dracha Szczepana Twardocha, inspiracja. Nikodem jest tu menadżerem w średnim wieku, mieszka na Tysiącleciu i próbuje się rozprawić z tym, co zostawili mu jego przodkowie: z religią, szacunkiem do pracy, z pewną kulturą, z językiem, podejściem do rodzinności, domu i gościnności śląskiej. Tu też scenariusz został napisany specjalnie dla grupy, udało się dojść do premiery. Zagramy 5 sierpnia na ChTO, a potem mamy jeszcze spektakle w Sanoku, w Nowym Sączu i w Chorzowskim Centrum Kultury we wrześniu.
Sz. C.: Bardzo dziękuję za rozmowę.

rozmawiała Iza Mikrut

tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego „Sztajgerowy Cajtung”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz